Bałam się,że przez moją nieobecność wszyscy o mnie zapomnieli,ale patrząc na ilość wejść na bloga,trochę się uspokoiłam;)Dziękuję Wam za to,że jesteście ,zaglądacie i piszecie.
Odbębniłam wyjazd do Polski i jestem szczęśliwa,że wróciłam,że jestem tutaj,na swoim miejscu.
Nie załatwiłam prawie nic,przeraziłam się opieszałością i niekompetencją polskich urzędniczek i uwierzcie mi ,nawet mi się pisać nie chce co musiałam zrobić,żeby dostać akt zgonu mojego męża.
Jak go wreszcie wychodziłam to przeraziłam się ponownie,bo takiego dokumentu jeszcze nie widziałam.Muszę sądownie udowodnić,że mój maż był moim mężem i nie rozwiedliśmy się w Irlandii.
Masakra jakaś.Chyba będę musiała brać zaświadczenie z każdego irlandzkiego sądu,że się nie rozwiodłam.
O mamo moja ....
Tutaj tez czeka mnie jeszcze masę spraw do pozałatwiania,więc czas przedświąteczny będzie trochę napięty.
Nie wyobrażałam sobie nic nie robić w długie jesienne polskie wieczory,więc najłatwiej mi było spakować kawałek kanwy i mulinę.
Powstało kilka takich zwykłych zawieszek.
W domu na szybciocha je oprawiłam i są.
Granatowa serwetka kupiona w ciuchlandii i jakaś złota nic do robienia na szydełku
Powstał dziwny dzwonek
Porozdzielałam nitki i powstało serduszko
Takie byle co,ale nie szaleję z ozdobami.
Muszę za to porobić sporo koszyków i tylko boję się,czy zdążę przed świętami.
Zmykam kochane bo znowu muszę lecieć do urzędu.
Mam już dość tego latania i załatwiania.
Pozdrawiam Was cieplutko ;))